Jaki powinien być sensei?


Myślę, że każdy z Was spotkał się z sytuacją, kiedy musiał komuś wytłumaczyć jak coś się robi. Nawet jeśli cudem tego uniknęliście, to macie styczność z nauczycielami w szkole, zajęciach dodatkowych czy z trenerami sportowymi. Pewnie zauważyliście, że innym lepiej to idzie, innym gorzej - tak jak w innych dziedzinach życia, jak i do przekazywania wiedzy trzeba mieć powołanie. Ja na przykład (nieskromnie mówiąc) pomimo posiadania niezłego zasobu informacji w ogóle nie potrafię pomóc np. mojej siostrze w lekcjach. Więc co za tym powołaniem się kryje? Zapraszam do tekstu.
1. Widać, że naprawdę kocha to robić
 Domyślam się, że robienie czegoś przez lata może znużyć, jednak nie ma nic gorszego od byciu mentorem dla zarobku. Czytając mój poprzedni post wiecie, że z wyborem pracy powinniśmy się spodziewać blasków i cieni jej wykonywania. Tak jest i z nauczaniem. Brak zapału u mistrza nie zmobilizuje adepta, by poszedł w jego ślady. Na dodatek ciekawą lekcję zapamiętuje się znacznie lepiej i wspomina się nią z uśmiechem na ustach. Sztywno przekazywana mądrość prędzej kojarzy się z dobrą dobranocką (albo koszmarem, gdy jest trudny test).

2. Cierpliwość
 Wiele mentorów zapomina, że uczniowie stawiają pierwsze kroki lub uczą się/ćwiczą znacznie mniejszą ilość czasu niż oni. Przez to dochodzi do nieprzyjemnych sytuacji jak niepotrzebne, przezywanie, sarkastyczne żarty , dzięki którym adept traci zapał do nauki. Każdy ma prawo do błędów, gdyż z nich też wyciągamy jakąś lekcję. Pamiętajmy też, że mistrz nie od razu był w tym świetny, nawet gdy od pierwszej chwili ujawnił się talent do tego. Bo nie samym talentem się coś osiąga, a ciężką pracą, która trwa latami. Jednak nie popadajmy w skrajność - cierpliwość nie oznacza przymykanie na błędy, a poprawianie ich bez cienia złości w głosie i zachowaniu.

3. Zrozumienie
 Łączy się to z pierwszym punktem, lecz bardziej mi chodzi o inną kwestię. Mianowicie... Cholernie denerwuje mnie fakt, kiedy nauczyciel sądzi, że przekazuje wiadomości o najwyższej wartości. Po prostu dla każdego jest to tak ważne, że każdy będzie z tego zdawał maturę, żył z tego. Bez tego po prostu świat nie może istnieć! Chciałabym, żeby mój sensei rozumiał moje wartości celów, pragnienia, marzenia. Czy fakt, że chcę zostać prawnikiem, przekreśla marzenia o nauczeniu się sztuk walk, które traktuję wyłącznie jako hobby? Przecież ten fakt nie przekreśla tego, iż kocha to robić. Po prostu niech nie będzie fanatyczny ;)

4. Daruj sobie te żarty, okej?
 Nie zrozumcie mnie źle, bo jeśli te żarty są nieprzymusowe, wypowiedziane w odpowiednim momencie, a nauczyciel ma poczucie humoru, są nawet wskazane. Jednak te ogłoszone "żeby uznali mnie za fajnego" wywołują tylko zażenowanie. Jest spora grupa ludzi, którzy czują większą sympatię do mistrzów-kumpli, ale najważniejsze jest to jak uczysz, a nie fakt, że opowiadasz dowcipy. Funkcje towarzyskie pełnią już koledzy/koleżanki, więc naprawdę to nie jest  aż TAK ważne. A żarty wypowiedziane w nieodpowiednim momencie mogą tylko zirytować czy nawet zdołować. To samo dotyczy do wspomnianej wcześniej postawy "kumpla". Nic na siłę.

5. Bądź trochę wymagający
 Zaraz powiecie "ej, przecież napisałaś, że ma znosić błędy". Napisałam, ale też dodałam, że nie można przymykać błędy tylko poprawiać. Ma prawo oczekiwać choć minimalnych postępów, zachęcać do ćwiczeń dodatkowych, konkursów i zawodów. Lekka surowość jest mile widziana, ponieważ lepiej mnie motywuje niż ciągle obsypywanie komplementami. Oczywiście nie skrajność w skrajność, bo łatwo o załamania nerwowe.

6. Poczucie bezpieczeństwa
Tu mam na myśli wszelkich trenerów i nauczycieli W-F-u. Pomyślicie pewnie "to takie oczywiste"... A wierzcie mi, że nie jest. Nie wiem jak Wy, ale ja potrzebuję pewności, iż ćwiczenia, które wykonuję, nie zagrażają mojemu życiu/zdrowiu. A jeśli są ryzykowne to chciałabym być pod czujną opieką. Niestety, w praktyce często sensei wydaje polecenia (co przypisuję pierwszemu punktowi), żeby poczytać horoskop z ,,Pani Domu" lub spadać na fajkę. Wtedy uczniom odwala i z tego szaleństwa rodzą się co najmniej siniaki. Nawet gdy nie uczestniczę w tym szaleństwie. Albo po prostu robimy źle ćwiczenie. Nawet jeśli wymagają tego krzyki i kary, to wolę przysiady niż złamany nos.    

 A może wy znacie taki ideał? Albo macie inny wzór na perfekcyjnego mistrza? Podzielcie się tym komentarzach! Pozdrawiam serdecznie, a tymczasem wracam do geografii...

Share this:

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz